„Hamlet” w wydaniu Półtoraka agresywny i wyrazisty

hamletOla Mieczyńska: Jak się Pan czuje w roli Hamleta?

Maciej Połtorak:- Tak się składa, że jestem nim tylko na scenie. Staram się go nie dopuszczać do swojego życia prywatnego.

To prawda, że w Pańskim wykonaniu to postać cyniczna, bezlitosna, niezwykle mocna?

– Tak go oceniają widzowie, podobnie opisują krytycy. Kilka spektakli mieliśmy okazję zagrać np. podczas czerwcowej Nocy Kulturalnej i wakacyjnego pobytu w Teatrze Atelier Sopocie. I takie oceny się pojawiły – agresywny, wyrazisty.

Hamlet. Spore wyzwanie, ale i pewnie marzenie każdego aktora. Jaka była reakcja, kiedy reżyser obsadził Pana w tej roli?

– Nie spodziewałem się propozycji. Nic nie wskazywał na to, że reżyser podejdzie i powie:

masz tę rolę. Tym bardziej, że wcześniej czterokrotnie współpracowałem z Andre Hubnerem Ochodlo i nie zanosiło się w tym przypadku na piątą propozycję. Ale kilka okoliczności się na tę decyzję złożyło.Przede wszystkim czas. Tworcy spektaklu mieli go mało. Trzeba było działać szybko. Dyrektorzy porozumieli się z reżyserem, zaryzykowali i podjęli decyzję. A i wybór tytułu był ryzykiem. Wiele teatrów się na nim zwyczajnie przejechało. My zbieramy

póki co doskonałe recenzje, choć najważniejszą ocenę wystawią częstochowianie.

Został Pan Hamletem, ale decyzja o przyjęciu roli to jedno, a praca nad nią to zupełnie

inna bajka. Jak wyglądały przygotowania?

– Trzeba zacząć od tego, że przez pierwsze dwa tygodnie nie bardzo zdawałem sobie sprawę z odpowiedzialności, jaką na siebie przyjąłem. To z czasem przyszła świadomość, że wysiłek dla mnie i mojej rodziny będzie ogromny. Na stałe mieszkam w Krakowie, pracuję w Częstochowie i na tym też polegała trudność. Tu ukłon w stronę mojej żony, która przyjęła to z pokorą. A potem nauka tekstu. Właściwie non stop. Opracowywanie tekstu z reżyserem, wstrzelenie się w jego wizję sztuki.

Więc najpierw tekst, potem tworzenie postaci pod Pana. Tak to wygląda?

– Mniej więcej. Znamy się z Andre od kilku lat, jakaś nić porozumienie się między nami

zawiązała. A postać powstaje tak naprawdę podczas przygotowań, prob i tej mozolnej

pracy nad ogromną warstwą tekstową. Choć całe zaplecze psychologiczne leży po stronie aktora, to jednak kreuje się postać tak, jak chce tego reżyser. W tym przypadku zaprocentowały nasze wspólne wcześniejsze realizacje.

To jak się pracuje z Andre Ochodlo?

– Bardzo ciężko się pracuje z reżyserem niemieckiego pochodzenia.

Oczywiście żartuję. Sama praca jest ciężka i wymagająca, ale kiedy widzę stuprocentowe

zaangażowanie reżysera, to muszę dać z siebie wszystko. Andre już na pierwszą próbę przyjeżdża niezwykle dokładnie przygotowany i ma już wizję spektaklu – konkretne sceny, w głowie gotową scenografię. Dzięki temu aktor od samego początku zna przestrzeń, w której będzie się poruszał. I co ważne, Andre niczego nie wymusza, nie krzyczy. Ma jakiś dar wpływania na ludzi w taki spósob, że ci podchodzą do pracy bardzo rzetelnie. Nie zamyka

się na aktorów, czerpie z ich pomysłów inspiracje.

 

Rozmawiała Ola Mieczyńska