Kiedyś pomagano Julii, teraz Julia pomaga przez rodziców

galeria1_18

„To koniec jej cierpienia i początek nowego życia. Julcia już jest zdrowa, cieszy się niebiańskim spokojem, biega po rajskich ogrodach i jak tylko poprosicie to uchyli bramy raju i dla was”. Tak brzmi fragment wpisu, dodanego przez Ewę i Marcina Janików, rodziców 15-letniej Julii na blogu córki, w dniu jej śmierci. 22 maja odbędzie się w Częstochowie wieczór wspomnień o Julii, którego głównym punktem programu będzie koncert Lidii Pospieszalskiej z zespołem.

Chcę zdobyć Koronę Gór Polski

Julia nie zgadzała się z opinią rodziców, w oczach których zawsze była osobą wyjątkową. Uważała się za zwykłą nastolatkę, wyjątkowość dostrzegała wyłącznie w innych. Mieszkała z rodzicami w Częstochowie, nie mając rodzeństwa, lecz ciągle marząc, by je mieć. Lubiła czytać książki i – co nie jest wśród nastolatków regułą – uczyć się. Jeździła na rowerze, rolkach i nartach. Kochała zwierzęta, wycieczki górskie i bieganie boso po plaży. W planach miała min. zdobycie Korony Gór Polski. W planach, których nigdy już nie zrealizuje. Kwiecień 2013 roku był ostatnim w jej życiu, nim zawładnęła nim choroba.

Świat stanął na głowie

Julia uskarżała się na niewielki, podkolanowy ból w prawej nodze. Zaniepokojeni tym faktem rodzice zdecydowali się na lekarską konsultację, w wyniku której zlecono wykonanie RTG nogi. Wynik badania wykazał zmiany zachodzące w kości piszczelowej. Do bardziej szczegółowej diagnozy potrzebny był rezonans magnetyczny. Pojawił się niepokój, który jednak rodzice Julki chcieli zagrzebać w świadomości jak najgłębiej.

– Nikt nie chce myśleć o tym, że nasze życie może lec w gruzach z dnia na dzień. Wolimy wierzyć, że naprawdę złe rzeczy są daleko od nas – mówi Ewa Janik, mama Julii. – To zmienia się, kiedy choroba dotyka nas samych, bądź kogoś bliskiego. Wiemy z mediów, że takie rzeczy się zdarzają, ale dopóki nie pojawią się w naszej rodzinie, poświęcamy im niewiele uwagi. Czasem jednak to się, niestety, zmienia.

Wynik rezonansu był prawdziwym szokiem. Wstępne rozpoznanie – złośliwy guz nowotworowy. Ciągle jednak trudno było uwierzyć w to, że choroba może mieć naprawdę poważne konsekwencje. Julia wciąż czuła się dobrze, miała apetyt, a wyniki krwi były prawidłowe. Niestety, kolejne badanie rozwiało wątpliwości. 17 czerwca wykonano u Julii biopsję, czyli pobranie tkanki z guza do badań histopatologicznych. Rozpoznanie brzmiało: mięsak maziówkowy – rzadki nowotwór złośliwy tkanek miękkich i kości. Rozpoczął się długotrwały i wyczerpujący proces leczenia. Kolejne cykle ciężkiej chemioterapii przebiegały bez większych komplikacji, a szpital stał się dla rodziny Janików drugim domem. Niestety, 19 września 2013 roku lekarze podjęli decyzję o amputacji.

Nadzieja umiera ostatnia

Od dnia tej strasznej i dramatycznej wiadomości rodzice rozpoczęli konsultacje w zagranicznych ośrodkach. Kliniki w Wiedniu i Stuttgarcie zaproponowały leczenie operacyjne oszczędzające kończynę. Operacja związana była jednak z olbrzymim kosztem, a NFZ takich nie refunduje. Rozpoczęły się działania związane z poszukiwaniem funduszy potrzebnych na leczenie, wiadomo było bowiem, że jego koszty znacznie przekraczają możliwości finansowe rodziny. W Gimnazjum nr 12 nauczyciele i rodzice powołali Komitet Pomocy dla Julii Janik. Sztab ludzi dobrej woli organizował imprezy charytatywne na rzecz Julci. Pojawiały się kolejne osoby chcące bezinteresownie pomóc. Skala pomocy przerosła wszelkie oczekiwania: w 3 miesiące udało się zebrać 50 tys euro. Brakującą kwotę w wysokości kolejnych 50 tys. euro dołożyła wrocławska Fundacja „Na ratunek dzieciom z chorobą nowotworową”, której to również podopieczną była Julia.

– Pieniądze to ogromny problem, ale nie mniej ważna jest sama organizacja pomocy, to wymaga maksymalnego zaangażowania i bardzo trudno temu podołać – mówi Marcin Janik, tata Julii. – Gdybyśmy mieli dwa lata temu taką wiedzę, jak dziś, to wiele rzeczy zrobilibyśmy inaczej.

Dwa lata od postawienia lekarskiej diagnozy to dla rodziny Janików czas, w którym ból, cierpienie, niepewność przeplatały się z krótkimi, lecz intensywnymi chwilami radości. Nigdy nie opuściła ich nadzieja, którą starali się też zarazić wszystkich dookoła. Rycerski charakter Julki i determinacja rodziców sprawiły, że ich wspólną walkę wspierała materialnie i duchowo rosnąca rzesza ludzi dobrej woli. Internetowy blog nastolatki odwiedzały tysiące internautów, podtrzymując na duchu autorkę, ale i czerpiąc siłę do stawiania czoła własnym problemom.

To nie koniec

20 lutego br. okazało się, że to wszystko nie wystarczy. Po wyczerpującej i nierównej walce organizm Julii uległ. Choć rodzice dali z siebie wszystko angażując się w pomoc córce, nawet jej smierć nie była w stanie ich złamać. Nadal są pełni energii, którą teraz oferują w pomoc innym chorym i ich bliskim.

– Mamy za sobą naszą osobistą walkę, ale zdobyte w niej doświadczenie może pomóc innym. Zachęcamy wszystkich potrzebujących, by zwracali się do nas, a na pewno w miarę naszych możliwości postaramy się wesprzeć każdego – mówi mama Julii. – Nie przeceniamy swoich możliwości, ale z pełną świadomością mówię, że już udało nam się pomóc osobom, które są w trakcie tej drogi, którą my mamy za sobą. Robimy to dla Julii i jednocześnie w jej imieniu.

Już niedługo, 22 maja w auli parafii św. Zygmunta w Częstochowie odbędzie się wieczór wspomnień o Julii Janik. Jego głównym punktem będzie koncert Lidii Pospieszalskiej, której towarzyszyć będą min. Marcin, Mikołaj i Nikodem Pospieszalscy, a także Łukasz Kluczniak, Zuzia Tomaszewska i Tomek Basiuk. Artystka wraz z synami wykona między innymi utwór „Podróże na chmurze”.

– To właściwie utwór bez tekstu, ale jego tytuł symbolicznie wyraża obecność Julii wśród nas – mówi Lidia Pospieszalska. – O jej historii usłyszałam, kiedy poproszono mnie o udział w koncercie charytatywnym, zorganizowanym z myślą o zebraniu funduszy na leczenie dziewczynki. Ona pojawiła się na tej imprezie, więc widziałam ją – uśmiechniętą i piękną. Udało się zebrać wtedy dużą kwotę. Od tamtej pory dzięki informacjom od znajomych oraz internetowi śledziłam dalsze losy.

Lidia Pospieszalska poznała także rodziców Julki, od których usłyszała sporo o ich heroicznej walce.

– Podziwiam tych ludzi. To niesamowite, do jak wielu rzeczy musieli dochodzić sami, bo nikt inny nie wziął na siebie kompleksowo ciężaru prowadzenia leczenia ich córki – mówi artystka. – Słyszałam, że są plany wydania książki o ich przeżyciach. Mam nadzieję, że dojdzie do jej wydania, bo doświadczenie, które oni zdobyli, a którym chcą podzielić się z innymi, może pomóc wielu osobom.

W koncercie ze względu na rozmiary auli wziąć będzie mogła ograniczona liczba widzów.

– Zdajemy sobie sprawę, że w koncercie będzie mogła wziąć udział tylko część osób, które pomagały nam w walce z chorobą Julci. – mówi Marcin Janik. – Samo nagłośnienie jednak faktu, że taka impreza się odbywa ma być naszym głośnym „Dziękuję!”, skierowanym do wszystkich, którzy w jakikolwiek sposób wspierali nas w trudnych chwilach.

Kiedyś pomagano Julce teraz Julka pomaga

Rodzice Julki apelują do wszystkich, którzy wezmą udział w koncercie, by przynieśli z sobą farby i kredki. Zostaną one przekazane Fundacji Urtica Dzieciom, która pomaga dzieciom z oddziałów onkologicznych. Choć Julka nie może już przekazać ich osobiście, tak naprawdę będzie to prezent od niej.

Adam Jakubczak