Remis po niesamowitym meczu

rakow-limanovia

Piłkarze częstochowskiego Rakowa remisując u siebie z ostatnią w tabeli Limanovią, niewątpliwie bardziej stracili dwa punkty niż zyskali jeden. Biorąc pod uwagę jednak wszystkie okoliczności, ten remis należy przyjąć z pokorą. Tym bardziej, że w 30. kolejce drugiej ligi konsekwentnie punkty straciły absolutnie wszystkie drużyny z czołówki! a to oznacza, że ta wpadka może obyć się dla drużyny Radosława Mroczkowskiego bez poważniejszych konsekwencji. W środę (20.05) ze Zniczem punktów stracić już jednak nie można.

Starcie z Limanovią rozpoczęło się od ataków czerwono-niebieskich, ale to goście zadali pierwszy cios w 14. minucie. Wtedy to w polu karnym częstochowian najsprytniejszy okazał się Martin Pribula, a że po strzale Słowakowi pomógł jeszcze słupek, Mateusz Kos był bez szans i musiał sięgnąć po piłkę do siatki. W pierwszej połowie zawodnicy Rakowa stworzyli sobie szereg sytuacji, najwięcej Wojciech Okińczyc, ale bramka gości  była jak zaczarowana i nic nie chciało do niej wpaść.

W drugiej połowie, która rozpoczęła się od drugiej żółtej, a co za tym idzie czerwonej kartki dla Macieja Mysiaka, na boisku emocji było jeszcze więcej, tym bardziej, że goście na ciągły napór częstochowian próbowali odgryzać się groźnymi kontrami.  Sporo ożywienia do poczynań Rakowa wniósł wprowadzony Joshua Balogun. To właśnie jemu w 62. minucie uciekła nieco piłka w polu karnym, przez co musiał zdecydować się na mało precyzyjne dośrodkowanie, po którym… piłka idealnie spadła na głowę Artura Pląskowskiego, a temu nie pozostało już nic innego jak tylko umieścić ją w siatce.

W tym momencie wydawało się, że kolejna bramka dla gospodarzy to tylko kwestia czasu. I tak zapewne byłoby w 73. minucie kiedy prawą stroną urwał się limanowskim defensorom Dariusz Pawlusiński, a w środku miał jeszcze dwóch kolegów i żaden z nich nie był na spalonym. Ku osłupieniu kibiców Pawlusiński w doskonałej sytuacji padł jednak jak długi, przez nikogo nieatakowany. Pierwsze diagnozy mówiły o naciągnięciu jednego z mięśni, ale na szczegółowe wyniki badań trzeba jeszcze poczekać. Na boisku zastąpił go Łukasz Kmieć. Cztery minuty później niespodziewanie to znów Limanovia objęła prowadzenie. W zamieszaniu podbramkowym piłkę do bramki wepchnął wprowadzony niewiele wcześniej Walid Mohammed Elsaid.

Wybitnie niesprzyjające okoliczności nie podłamały jednak drużyny Radosława Mroczkowskiego, która z wielkim uporem rzuciła się do odrabiania strat. Trud został nagrodzony w 88. minucie, kiedy to precyzyjnego strzału Wojciecha Reimana zza pola karnego nie wybronił Waldemar Sotnicki. Z powodu wielu przerw arbiter Paweł Dreschel doliczył do regulaminowego czasu aż sześć minut. Piłkarze Rakowa wychodzili z siebie, aby rzutem na taśmę sięgnąć po trzy punkty, ale mimo wielkiej ambicji i walki do końca ostatecznie się to nie udało. Jeden punkt ma też jednak swoją wartość, ponieważ w jednej z sytuacji sędzia nie zauważył zagrania ręką jednego z częstochowian w polu karnym.

Remisy w starciach: Znicza z Kluczborkiem, ROW-u Rybnik ze Stalą Mielec, Rozwoju z Błękitnymi (0:0), Puszczy Niepołomice ze Stalą Stalowa Wola oraz Wisły Puławy z Zagłębiem Sosnowiec (1:1) sprawiły, że w czołówce zachowany został absolutny status quo, tak jakby 30. kolejki w ogóle nie było. Jeśli jednak Raków chce sezon 2015/2016 spędzić na boiskach pierwszej ligi, na straty punktów takie jak z Limanovią pozwolić już sobie nie może. Kolejna seria spotkań już w najbliższą środę (20.05). Do Częstochowy zawita wówczas Znicz Pruszków. Zapowiadają się kolejne wielkie emocje. Początek meczu o godzinie 17.00.

Raków Częstochowa – Limanovia Limanowa 2:2 (0:1)

0-1 M. Pribula ’14

1-1 A. Pląskowski ’62

1-2 m. Elsaid ’78

2-2 W. Reiman ’88

Mariusz Rajek