Zmarł ks. inf. Józef Słomian – kazanie ks. dr hab. Mariana Dudy

słomian

DOSTOJNEMU JUBILATOWI

KSIĘDZU PRAŁATOWI

JÓZEFOWI SŁOMIANOWI

 

MOJEMU PROBOSZCZOWI

PRAWDZIWEMU OJCU

RZECZYWISTEMU NAUCZYCIELOWI DUSZPASTERSTWA

W HOŁDZIE WDZIĘCZNOŚCI

W 50-LECIE KAPŁAŃSTWA

Ks. Marian Duda

 

1954 – 27 czerwca – 2004


Ksiądz Prałat Józef Słomian

 

Urodził się 12 1utego 1927 r. w Dankowicach, należących do parafii Krzepice, w rodzinie Stanisława i Heleny z domu Mroczek. Szkołę podstawową ukończył w Krzepicach. W 1947 r. zdał tzw. małą maturę. Dwa lata później, po zdaniu egzaminu dojrzałości, wstąpił do Częstochowskiego Wyższego Seminarium Duchownego w Krakowie. Studia filozoficzno-teologiczne odbywał na Wydziale Teologicznym Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie. Ukończył formację seminaryjną i otrzymał absolutorium na Uniwersytecie Jagiellońskim w czerwcu 1954 r. W tym samym roku, 27 czerwca, przyjął święcenia kapłańskie z rąk bp. Zdzisława Golińskiego w katedrze częstochowskiej.

Jako wikariusz pracował organizując duszpasterstwo młodzieżowe w Myszkowie, Przyrowie i Czeladzi – w parafii św. Stanisława Biskupa i Męczennika oraz w Częstochowie – w parafii św. Józefa.

W 1969 r., z polecenia bp. Stefana Bareły i mając jego mocne poparcie, został skierowany do organizowania parafii pw. św. Wojciecha w częstochowskiej dzielnicy Tysiąclecie. Początki jego pracy były bardzo trudne. Zaczynał od indywidualnego przekonywania do udziału w praktykach religijnych mieszkańców tej części Częstochowy, sprawując liturgię w domu parafialnym parafii św. Jakuba przy ul. Kilińskiego 8. Nie zniechęcony trudnościami, gromadził coraz większą liczbę wiernych. Już w następnym roku udało mu się nabyć pół domu przy ul. Chłopickiego 36 i zorganizować tam kaplicę i sale katechetyczne. Jednak wkrótce władze administracyjne, zaniepokojone działalnością ks. Słomiana i jego współpracowników – ks. J. Struskiego i ks. J. Mielczarka w dzielnicy, która miała być z założenia bez świątyni, przystąpiły do likwidowania kaplicy. Mieszkańcy Tysiąclecia stanęli w obronie rozbieranego budynku, mimo szantażu, zastraszeń, zwalniania z pracy i uczelni, a nawet aresztowań. Po 21 dniach władze ustąpiły i do celów duszpasterskich przeznaczyły inny budynek, przy ul. gen. Zajączka 14. Przez następne trzy lata ks. J. Słomian zbierał podpisy i prowadził rozmowy z władzami o pozwolenie na budowę kościoła. Uzyskał je w 1976 r. Władze miejskie wskazały lokalizację, gdzie było wysypisko śmieci. Z pomocą ludzi dobrej woli udało się oczyścić teren. Przez półtora roku ks. Słomian zabiegał o notarialne wywłaszczenie i wykupienie dziesięciu działek, aby mogła się rozpocząć budowa zaprojektowanego kościoła. Z wielkim zaangażowaniem przystąpił do gromadzenia materiałów budowlanych, kupowanych bez wymaganych wówczas zleceń, oraz do usuwania kolejnych przeszkód, jak np. przełożenie kabli napowietrznej linii wysokiego napięcia na podziemną. Po wielu trudnościach w 1985 r. budowę kościoła św. Wojciecha szczęśliwie doprowadził do końca. 20 października tego samego roku uroczystego poświęcenia świątyni dokonał abp Luigi Poggi, pełniący wówczas funkcję nuncjusza apostolskiego w Polsce, wraz z biskupem częstochowskim Stanisławem Nowakiem i biskupem pomocniczym Franciszkiem Musielem.

W latach 1993-1998 ks. J. Słomian współpracował przy remoncie bazyliki archikatedralnej Świętej Rodziny w Częstochowie. W 1983 r. bp. Stefan Bareła mianował go kanonikiem honorowym Kapituły Bazyliki Katedralnej w Częstochowie.

W 1994 r. abp Stanisław Nowak podniósł go do godności kanonika gremialnego tej Kapituły. W 1996r. abp Stanisław Nowak wyjednał mu godność prałata honorowego Jego Świątobliwości.

Przez dwie kadencje ks. Słomian był dziekanem regionu częstochowskiego. Od kilku lat pełni obowiązek diecezjalnego duszpasterza rzemieślników i przedsiębiorców.

 

/Biografia zaczerpnięta z Księgi Pamiątkowej pt. „50 lat Kapituły Częstochowskiej 1951-2001, Częstochowa 2002/

 

HOMILIA

w czasie Mszy św. z okazji 50-lecia kapłaństwa

księdza prałata Józefa Słomiana

– kościół św. Wojciecha BM w Częstochowie –

27 czerwca 2004 r.

 

 

„A gdy szli drogą, ktoś powiedział do Niego:

Pójdę za Tobą, dokądkolwiek się udasz!”.

Łk 9,57

 

Drogi Księże Prałacie-Jubilacie,

Bracia w kapłaństwie,

Siostry i Bracia w Chrystusie

 

  1. Pójść w ciemno, zaryzykować wszystko, oddać się bez reszty sądząc po ludzku, to raczej mało logiczne zachowanie. Człowiek wybierając chce wiedzieć: co go czeka, na co może liczyć, jakie będą konsekwencje podjętej decyzji. Zwłaszcza we współczesnym świecie człowiek pragnie wszystko przewidzieć, zaplanować, zrobić symulację różnych rozwiązań, tak by uniknąć pomyłki, bankructwa czy też totalnego zawodu. Taka postawa jest konieczna i zrozumiała również wtedy, gdy nie znamy danej osoby, a mamy wraz z nią podjąć trud i ryzyko wspólnego działania oraz budowania wzajemnych relacji osobowych w sytuacji, gdy nie są nam znane jej intencje i możliwości. Tak trzeba postępować, gdy nie znamy warunków i okoliczności różnorodnych sytuacji i zdarzeń, jakie mogą zaistnieć w przyszłości. A nawet gdyby to wszystko było nam znane, to i tak w wypadku nawet najmądrzejszego i najlepszego człowieka, istnieje zawsze wielkie ryzyko zawodu. Człowiek bowiem ze swej natury jest ograniczony w swoich możliwościach, dlatego często bywa tak, iż mimo najszczerszych chęci i dobrej woli zawodzi i rozczarowuje, zarówno innych jak i samego siebie. Bywa również i tak, że wcale nie mając takiego zamiaru doprowadza sam siebie czy też innych do życiowej klęski i ruiny.
  2. Jakże więc zrozumieć tę propozycję Chrystusa, skierowaną do ludzi: zostaw wszystko i chodź za mną? Propozycję niesamowitą i poniekąd niedorzeczną, która wymaga pozostawienia nawet swoich najbliższych, z którymi wypadałoby się i należało pożegnać, którym trzeba by było okazać na tej ziemi ostatnią posługę miłości. Jak więc zrozumieć, wydawać by się mogło, tę zupełnie nieprzemyślaną, ryzykowną deklarację młodego człowieka, który wykrzykuje: „Pójdę za Tobą, dokądkolwiek się udasz!”/Łk 9,57/? Jak zrozumieć takie zachowanie? Jak pojąć taką decyzję? Na pewno nie w perspektywie ludzkiej kalkulacji. A więc jak? Otóż trzeba nam na to zachowanie młodego człowieka spojrzeć wyłącznie w optyce boskiej – Bożego planu zbawienia. A tej perspektywie, tej jedynej optyce, nie tylko nie wolno się dziwić, ale należałoby wręcz pogratulować temu młodemu człowiekowi, o którym mówi dzisiejsza Ewangelia, jego ryzykownej decyzji pójścia w ciemno za Chrystusem. Tylko w tym jednym wypadku wolno tak uczynić. Staje bowiem przed człowiekiem Bóg-Człowiek Ten, który zna człowieka do głębi i wie najlepiej tak do końca do czego ten człowiek się nadaje. Co więcej, staje przed człowiekiem Bóg, który ani się sam nie myli, ani nie wprowadza nikogo w błąd. Staje przed człowiekiem Bóg, który nie tylko wzywa, zaprasza do wspólnego dzieła, ale który ma wszystkie możliwości, aby to zapoczątkowane dzieło doprowadzić do końca pomyślnie. Wreszcie, staje prze człowiekiem Bóg, który człowieka kocha miłością wierną i przebaczającą, cierpliwą, wyrozumiałą, chociaż wymagającą – i dlatego gdy nawet człowiek zawiedzie, On gotów jest tę ludzką zawodność uzdrowić i ludzką słabość umocnić. Gdy więc człowiek wchodzi w relację z Bogiem, gdy wchodzi w nią w ciemno, na całego, rzuca na jedną szalę wszystko, zawieść się nie może. Ponieważ Bóg nie zawodzi nigdy! Ryzyko porażki z Bogiem nie istnieje! Jest żadne, równe zeru. A nawet można powiedzieć, im bardziej człowiek idzie w ciemno zawierzając się Bogu bez reszty, tym większa szansa na zwycięstwo, na całkowite zwycięstwo.
  3. Drogi nasz Jubilacie – Księże Prałacie Józefie, właśnie w takim kontekście ewangelicznym – radykalnego zawierzenia, pragniemy umiejscowić Twoje kapłaństwo, któremu zegar dzisiaj wybił 50 lat. Aktualizujemy ewangeliczną scenę, którą przed chwilą nakreślił raz jeszcze przed nami św. Łukasz i widzimy Ciebie w człowieku, który Jezusowi oświadczył: „Pójdę za Tobą, dokądkolwiek się udasz!” Czyż i Ty, jak zresztą każdy, jak się to zwykło mówić: „kapłan z powołania”, nie usłyszałeś Jezusowego: „Pójdź za mną”? Czyż nie byłeś tym, który nie stawiał Chrystusowi warunków, nie opóźniał swojego pójścia za Nim, tłumacząc się nawet bardzo ważnymi powodami? Czyż nie stałeś się Elizeuszem naszych czasów i naszej ziemi, przyjmując prorockie powołanie wobec tego pokolenia? Czyż nie stałeś się nowym Apostołem Pawłem Częstochowy, przypominając naszemu ludowi: „Ku wolności wyswobodził nas Chrystus. A zatem trwajcie w niej i nie poddawajcie się na nowo pod jarzmo niewoli. Wy zatem, bracia, powołani zostaliście do wolności.” /Gal 5,1, 13/. Tak w świetle proklamowanego przed chwilą Słowa Bożego trzeba by było zinterpretować Twoją długą drogę 50-letniej posługi kapłańskiej. Umiłowany Księże Józefie, Twoja droga kapłańska, droga długa, trudna a zarazem radosna i na końcu zwycięska – miała i nadal ma swój konkretny wyraz. Wszystko o niej wie tylko Bóg! On jedynie zna rozmiar Twego kapłańskiego trudu. Więcej niż inni, wiesz z własnych przeżyć i doświadczeń – Ty sam – Dostojny nasz Jubilacie. Lecz pozwól, że i my, którzy Cię od tylu lat znamy, słuchamy, obserwujemy i doświadczamy Twojej posługi – złożymy świadectwo o Tobie i Twoim kapłaństwie. A wszystko nie po to, by Cię chwalić, bowiem „Non nobis Domine, non nobis, sed Nomini Tui da gloriam” – „Nie nam, Panie, nie nam, lecz Twemu imieniu daj chwałę!” /Ps 115,1/. Poprzez Twoją Osobę i posługę pragniemy dostrzec samego Chrystusa przechodzącego pośród nas – tak jak o tym mówi dzisiejsza Ewangelia /Łk 9, 56/.

Kapłana bowiem nie da się pochwalić po ludzku, nie wypada tego czynić, nie godzi się tak robić. Wszystko bowiem co udało mu się uczynić w życiu jest dziełem Boga w nim i poprzez niego. Kapłan nie jest autorem swoich osiągnięć, choćby najbardziej spektakularnych i zadziwiających. Autorem kapłańskiego sukcesu, efektu jego działań, owocu jego trudu jest zawsze Chrystus. Kapłan jest tylko Jego narzędziem – podwykonawcą Bożego dzieła w Kościele – znakiem Jego miłosiernej zbawczej obecności.

Jak więc pochwalić kapłana? Jak go docenić, dowartościować, wynagrodzić? Największą pochwałą i nagrodą będzie zawsze dostrzeżenie i ukazanie śladów, wręcz namacalnych dowodów, żywych owoców obecności Chrystusa w jego życiu, w jego kapłańskim poświęceniu i umęczeniu – w kapłańskiej posłudze ludowi. Nie jest więc tak do końca pochwałą ludzkie stwierdzenie: kapłan dobry gospodarz, sprawny organizator, operatywny szef, wielki naukowiec, wspaniały budowniczy. To ludzkie oceny. To ludzki język, którym niewiele o kapłanie można powiedzieć. Kapłan – człowiek łudząco podobny do Pana Jezusa – wręcz drugi Chrystus: „alter Christus” – o którym polski lud zwykł mówić: „ten ksiądz nieba nam przychylił” – oto pochwała godna kapłana według miary Ewangelii. I właśnie tak, a nie inaczej, chcemy dzisiaj uczcić Cię Dostojny nasz Jubilacie. Chcemy zobaczyć w Tobie i w podejmowanym przez Ciebie duszpasterstwie obecność Chrystusa i ten systematyczny, gorliwy i nieustanny wysiłek prowadzenia ludzi do Niego; tych, którzy pragną Chrystusa, a także tych, którym Chrystus jest obojętny, którym na poznaniu Chrystusa nie zależy. Bo tak naprawdę tylko Chrystus jest jedyną koniecznością życiową człowieka tutaj i w wieczności. Pozwól, więc Dostojny Jubilacie, że powspominamy wraz z Tobą poszczególne etapy Twojego kapłańskiego życia, by zdać sobie sprawę z tego jak zawierzenie Chrystusowi owocuje; jak wiara góry przenosi; jak miłość wszystko znosi i wszystko przetrzyma; i jak piękne jest kapłaństwo w swoim trudzie!

  1. Wyszedłeś ubogacony wartościami wiary i polskiej tradycji z płodnej w powołania Ziemi Krzepickiej. Rodzina i parafia wyposażyły Cię hojnie. Po trudnych przeżyciach wojennych – przymusowej pracy w Niemczech – złożywszy egzamin dojrzałości w roku 1949, podejmujesz decyzję wstąpienia do naszego Seminarium Duchownego w Krakowie, by zostać kapłanem. A był to czas, w którym takie decyzje na pewno były decyzjami pełnymi ryzyka. Fala ideologicznej walki z klerem wkraczała w etap decydujący. „Reakcyjny kler”, jak się wówczas określało duchowieństwo, przeszkadzał budować nową rzeczywistość, w której nie było miejsca dla Boga. Hasła postępu nęciły wielu młodych, by sprzedać swoją wiarę i zasady moralne za miejsce na studiach i w pracy. Decyzja by zostać kapłanem nie miała nic z ludzkiego koniunkturalizmu. Wręcz przeciwnie, gdyż i kandydata do kapłaństwa, a często i jego rodzinę spychała na wrogie pozycje tzw. ciemnogrodu. Przecież na okres Twoich seminaryjnych studiów przypadają pokazowe procesy księży i biskupów, niektóre zakończone wyrokami śmierci, aresztowanie Prymasa Tysiąclecia, ataki na Stolicę Apostolską i Ojca św. Piusa XII, likwidacja lekcji religii w szkołach, wyrzucanie krzyży i obrazów z miejsc publicznych, nakładanie Kościołowi kajdan niesprawiedliwych praw. A w roku zakończenia Twych studiów likwiduje się Wydział Teologiczny na Uniwersytecie Jagiellońskim, którego jesteś ostatnim absolwentem. To była zapowiedź czasów, w których przyszło Ci pełnić większość Twojej posługi. Już jako kleryk – jak często wspominasz – przygotowałeś wspaniałą apologię papiestwa, pisząc scenariusz papieskiej akademii, dla wszystkich seminariów duchownych Krakowa, oparty na historycznych źródłach. Już wtedy chyba dał o sobie znać ten apologetyczny i polemiczny zarazem rys Twojego nauczania, który później rozwinąłeś zwłaszcza wśród młodzieży i inteligencji w sporze filozoficznym między marksizmem a filozofią chrześcijańską.
  2. W dniu 27 czerwca 1954 roku otrzymałeś święcenia kapłańskie w naszej katedrze z rąk ukochanego przez Ciebie i bardzo cenionego Śp. Biskupa Zdzisława Golińskiego. Co mogłeś czuć wychodząc po święceniach z katedry do świata? Miał się on przecież stać dla Ciebie wielkim warsztatem pracy duchowej – jedną wielką parafią według klasycznego określenia Yves Congar’a „Vaste monde ma paroisse” – Szeroki świat moją parafią. Z pewnością dźwięczały Ci w uszach słowa Chrystusa: „Pójdź za mną!” A z drugiej strony na Twoich wargach pojawiała się odpowiedź pełna wiary i miłości do Boga i ludzi: „Dokądkolwiek pójdziesz, pójdę za Tobą!” Wszystko było dla Ciebie nowe i nieznane. Ale w to nieznane szedłeś z Kimś najbardziej Ci znanym i kochanym – ze swoim Mistrzem. Z Nim wszystko staje się znane i wszyscy stają się znani. W Nim poznajemy wszystko i wszystkich.
  3. I tak zacząłeś poznawać kolejne wspólnoty Ludu Bożego, jakimi były i są parafie, do których posłał Cię Twój Biskup w Imieniu Chrystusa i Jego Kościoła. Twoja pierwsza parafia św. Stanisława BM w Myszkowie i młodzieńczy, wręcz szalony zapał w katechizowaniu dzieci i młodzieży. To nic, że nie było gdzie uczyć. W plebańskim sadzie, pod jabłonką, też można głosić Ewangelię, niekoniecznie w pełni wyposażonej sali szkolnej. Musiałeś za tę gorliwość zapłacić cenę, jaką było niepokojenie przez Urząd Bezpieczeństwa, a także niechęć ludzka do tej nietypowej działalności. Wkrótce zostajesz przeniesiony do parafii Przyrów, by niejako zejść z oczu. Ale przecież nawet w najbardziej skromnej, małej i leżącej na głębokiej prowincji parafii – jest kawałek nieba na ziemi, gdzie Bóg mieszka wśród swoich, ze swoimi i dla swoich. Umiałeś ująć swoich nowych parafian pełnym szacunku odniesieniem do nich i tym zwrotem, którym im się zresztą ze względów historycznych należy: „mieszczanie przyrowscy”.
  4. Ale oto Kościół w czasie „odwilży październikowej roku 1957 chwyta, chociaż na krótko oddech i łapie wiatr w żagle. Otwierają się szkoły na katechizację. Brakuje katechetów zwłaszcza w wielkich parafiach miejskich, szczególnie w Częstochowie i Zagłębiu Dąbrowskim. Wzrok biskupa spoczywa na dynamicznym, energicznym, elokwentnym, pełnym polotu, i bystrości umysłu oraz dobrego kontaktu z młodzieżą księdzu Józefie. I tak zostajesz prefektem i wikariuszem w ogromnej parafii św. Stanisława BM w Czeladzi. Jak często sam wspominasz uczyłeś 35 godzin tygodniowo, a wracając zmęczony po szkole, już przy furtce plebańskiej napotykałeś czekającego organistę, by natychmiast, nieraz o głodzie, udać się na pogrzeb. Praca katechetyczna sprawiała Ci zawsze ogromną radość i dawała satysfakcję zwłaszcza, gdy w tym okresie walki ideologicznej, dostarczałeś młodzieży solidnych argumentów przeciw ofensywie marksizmu i leninizmu. Jako oczytany młody prefekt, prenumerujący periodyki teologiczne i filozoficzne oraz nabywający najnowsze pozycje książkowe dzieliłeś się bogactwem swego umysłu z innymi. Bogata biblioteka stała się nie tylko narzędziem Twojego osobistego studium, służyła ona również młodzieży i miejscowej inteligencji. Tutaj chyba w pełni ujawnił się i rozwinął Twój charyzmat kaznodziei, który mówi nie tylko tak sobie, ale całym sobą. Potok słów płynie z Twoich ust, ale za każdym słowem stoi Twoja głęboka wiara, i jak często powtarzasz: „racje rozumu i serca”. Z Twojej mądrości prefekta korzysta całe Zagłębie, zapraszając Cię z rekolekcjami młodzieżowymi do wielu parafii. Szczególnym rysem Twojego oddziaływania katechetycznego było wiązanie lekcji religii w szkole z niedzielną Eucharystią w parafii. Dzisiaj wydaje się to niemożliwe, żeby niedzielna Msza św. dla młodzieży była odprawiana o godzinie 8.00 rano i żeby młodzież wypełniała całą przestrzeń kościoła. Sam biskup z Częstochowy przyjechał niezapowiedziany, aby sprawdzić ten „sukces duszpasterski”- naszego księdza Jubilata.

Wydawać by się mogło, że praca duszpasterska i katechetyczna całkowicie wypełni Twój czas, tak iż nie znajdziesz już miejsca na nic więcej. A tymczasem stajesz przy boku sędziwego proboszcza czeladzkiego, by wspomóc go w trudzie materialnej troski o wspaniałą czeladzką świątynię. Główny ołtarz oraz polichromia kościoła, przygotowanie świątyni do konsekracji i wiele innych gospodarczych prac, to owoc Twoich zabiegów.

  1. Po długim, sześcioletnim okresie wikariatu w Czeladzi zostajesz mianowany wikariuszem parafii św. Józefa w Częstochowie na Rakowie. Temu miastu poświęcisz już swoje wszystkie siły i talenty aż po dzień dzisiejszy. Stajesz się najpierw wielkim apostołem Południa Częstochowy, potem jej Centrum a wreszcie Północy, by w ten sposób zasłużyć na miano ewangelizatora całej Częstochowy.

I tak parafia na Rakowie dostaje w Twojej osobie wspaniałego, wytrawnego katechetę – złotoustego kaznodzieję i wiernego współpracownika proboszcza. Któż na Rakowie nie znał księdza Słomiana, któż o nim nie słyszał? Na ten okres przypada również Twoja praca w ogólnopolskim duszpasterstwie młodzieży pracującej i pozaszkolnej, której miejsce w Kościele i obowiązek jej katechizacji dostrzegałeś i realizowałeś. Tutaj też biskup Stefan Bareła wykorzystywał Twój charyzmat duszpasterski w pracy z grupami specjalistycznymi, szczególnie z inteligencją częstochowską. Biskupi częstochowscy dostrzegając Twoje walory intelektualne proponowali Ci nieraz studia specjalistyczne, lecz wydaje się, że byłeś tak bardzo zakochany w duszpasterstwie, tak dobrze czułeś się na parafii i wśród młodzieży, że odejście od tego, co stanowiło Twoje życie, byłoby jakimś rodzajem podcięcia Ci skrzydeł.

  1. I tak nadszedł rok 1969. Biskup Stefan Bareła, w dniu 20 stycznia, podjął bardzo odważną decyzję erygowania, wbrew władzom państwowym /które zresztą nie dotrzymały ustawowych terminów odpowiedzi na urzędowe zawiadomienie o zamiarze utworzenia parafii/, kilkunastu nowych parafii, a wśród nich parafii św. Wojciecha BM na Tysiącleciu. Na proboszcza tejże parafii wybrał znanego mu dobrze, gorliwego duszpasterza Ks. Józefa. I tak się zaczęło. Od konfrontacji z bezbożnym systemem podczas katechizacji, na ambonie, musiałeś teraz przejść do konfrontacji z bezbożnym systemem, w życiu, wręcz do walki z nim. Jak stworzyć parafialną wspólnotę, gdy nie ma się ani jednego metra kwadratowego na jej terytorium? Gdy nie ma kościoła, sal katechetycznych, kancelarii i mieszkania dla kapłana? Gdy w dodatku wspólnota liczy kilkadziesiąt tysięcy wiernych? Przyczółkiem dla nowej parafii stała się plebania parafii św. Jakuba przy ul. Kilińskiego 8. Zaczęło się zwoływanie ludzi, zaczepianie ich wręcz na ulicy i pytanie, gdzie państwo mieszkają? Czy wiecie, że macie nową parafię? Zapraszałeś starszych na Eucharystię do prowizorycznej kaplicy, dzieci i młodzież na katechezę. Już wkrótce brakowało miejsca i w kaplicy, i sąsiednich salach katechetycznych. Ludzie przychodzili tłumnie, stali na klatce schodowej, na podwórku i na chodniku. Jakże dzielnie, aż do wypalenia się, stanął w tym dziele gromadzenia nowej parafii Twój pierwszy świątobliwy wikariusz Śp. Ks. Janusz Struski.

To pierwszy krok, ale następnym musiało być wejście, jeśli nie „wtargnięcie” w przestrzeń zamieszkiwaną przez parafian. Zakupiłeś więc, oczywiście w wielkiej konspiracji, dom przy ul. Chłopickiego 36 na kaplicę, punkt katechetyczny i mieszkanie dla kapłana. I doszło do tego do czego musiało dojść i co musieli przewidywać wszyscy, i z czym musiałeś się także liczyć i Ty – frontalny atak szatana i jego zastępów na powstające i będące zaledwie w zalążku Boże dzieło. Unieważniano akt kupna domu, podjęto decyzję jego zburzenia. Trzy tygodnie, dzień i noc, przy wystawionym przez okno Najświętszym Sakramencie trwała rozmodlona wspólnota parafialna pod przewodnictwem swojego duszpasterza i oddanego bez reszty sprawie wikariusza Kazimierza, zmagając się z mocami ciemności. Jeszcze chyba nosisz w pamięci, drogi Księże Jubilacie, ten widok, kiedy odłączono prąd od burzonego obiektu, a ludzie świecami zrobili niejako płonąca pochodnię wokół niego, mężczyźni zaś reflektorami samochodowymi oświetlali ów obiekt. Jakiż to był znak! Widać było, kto jest po stronie światłości, a kto stoi w mroku i pogrąża w ciemności świat. Sprawdzały się na oczach ludzkich w tamtych warunkach słowa Chrystusa z dzisiejszej Ewangelii: „Lisy mają nory i ptaki powietrzne – gniazda, lecz Syn Człowieczy nie ma miejsca, gdzie by głowę mógł oprzeć” /Łk 9,58/. Nie było miejsca dla Ciebie! Lecz nie w sercach mieszkańców Częstochowy, najwyżej w sercach partyjnych aparatczyków, wystraszonych tym „swoistym religijnym powstaniem Tysiąclecia”. Do tej pory nikt nie przeprosił za te szykany, krzywdy, kolegia, zwalnianie z pracy i upokorzenia. Może będzie to temat do odkrywczych badań dla Instytutu Pamięci Narodowej. Wiedział o tych warunkach ówczesny metropolita krakowski kardynał Karol Wojtyła, gdy z racji Złotego Jubileuszu Diecezji powiedział o wspólnej walce prowadzonej w Polsce o parafie w nowych dzielnicach miejskich: „przecież w Krakowie jest Nowa Huta, a w Częstochowie Osiedle Tysiąclecia”.

I przyszło zwycięstwo na tym placu modlitwy, szatan „wyłamał sobie zęby” w walce z wierzącymi w Chrystusową Moc. Wprawdzie zburzono ten pierwszy przyczółek Kościoła na Tysiącleciu, ale widząc, z jaką determinacją ludzie stanęli po stronie Boga, pozwolono na zaistnienie skromnego ośrodka duszpasterskiego, w budynku prywatnym przy ul. Gen. Zajączka 13. Urzędnik dający do niego klucze, oświadczył Ci, że jest to dla niego największa klęska, iż swoimi rękami wprowadza Kościół na Tysiąclecie.

Parafia chociaż „nielegalna”, nie uznawana przez władze, z proboszczem chociaż uważanym tylko za zwykłego wikariusza parafii św. Jakuba, zaczęła funkcjonować i rozwijać się na swoim terytorium. Ludzie uczestniczący w Eucharystii, nabożeństwach i katechezie pod gołym niebem, albo ściśnięci „na śledzia” w kilku salkach lub na klatce schodowej, kancelaria w piwnicy po węglu, sale katechetyczne w piwnicach po ziemniakach, Pierwsza Komunia św. czy Bierzmowanie w plenerze, pierwsza wizytacja kanoniczna na ulicy, wreszcie Księże Józefie Twoje spartańskie warunki mieszkaniowe przy ulicy Brzeźnickiej – wszystko to odzwierciedla ducha tamtych czasów. Oto Kościół żywy, który wprawdzie nie ma materialnej infrastruktury, ale który ma więcej żywotności, niż niejedna tradycyjna parafia. I Eucharystia jako centrum wspólnoty,  a także jako Twój „leitmotiv pastoralny. Księże Józefie  Ty zawsze miałeś wielkie wyczucie oraz intuicję pastoralną, zgodną ze zdrową współczesną teologią parafii. Parafia bowiem jest ze swej natury wspólnotą eucharystyczną. „Ecclesia de Eucharistia vivit” – Kościół w parafii żyje Eucharystią. Eucharystia buduje Kościół. I stąd się wzięło Twoje piękne, oryginalne hasło: „rozeucharystycznić parafię”, czyli, rozkochać ludzi w Eucharystii, związać ich z Eucharystią a poprzez Eucharystię między sobą. Wiedziałeś i wierzyłeś, że to jest najważniejsze i że od tego trzeba zacząć. Jeśli bowiem parafia nie żyje Słowem Bożym i Eucharystią, de facto nie żyje w ogóle. Jest zwykłym ludzkim zbiegowiskiem, bez nadprzyrodzonej siły oddziaływania. Tymczasem parafia jest podstawową i nieodzowną wspólnotą Kościoła. Od Ciebie przecież pierwszy raz usłyszałem o klasyku francuskiej socjologii religii Gabrielu Le Bras, według którego klęska Kościoła we Francji zaczęła się od podważenia wartości parafii. Dlatego bój o parafię wówczas był bojem o być albo nie być Kościoła.

„Lecz ku wolności wyswobodził nas Chrystus” /Gal 5, 1/ Kościół – Lud ludzi wolnych w Chrystusie, nie mógł się zgodzić na taką niewolę, na odcięcie od Kościoła nowej Częstochowy. I dlatego musiało przyjść zwycięstwo. I przyszła decyzja o pozwoleniu na budowę kościoła w roku 1976. I przyszła budowa nowej świątyni, tak monumentalnej i tak szybko zbudowanej i to przy udziale wiernych, którzy wykazali się niesamowitą ofiarnością i zaangażowaniem. I przyszedł dzień jej konsekracji.

W ostatnich dniach z racji konsekracji wielkiego sanktuarium Matki Bożej w Licheniu wszyscy dziennikarze zadawali jego kustoszowi i budowniczemu wciąż to samo pytanie: ile to wszystko kosztowało? I oburzali się, że nie chce ujawnić kosztów budowy świątyni. Nic nie rozumieją dziennikarze pisząc czy mówiąc o Kościele tylko w kategoriach poniesionych nakładów finansowych, po to może by zaraz dodać, iż należało wydać pieniądze na bardziej pożyteczne cele. Tymczasem każdy budowniczy kościoła, także i Ty Drogi Księże Jubilacie, wiesz doskonale, że nie pieniądze są istotne w tym Bożym dziele i ujawnienie kosztów inwestycji kościelnych właściwie nic nie mówi o istocie sprawy. Trzeba by było Ciebie i wielu obecnych tu księży budowniczych zapytać: ile kosztowało Cię to budowanie trudu, cierpienia, targania się z władzami i instytucjami, nieprzespanych nocy, ofiar, wyrzeczeń, potu, stresów, upokorzeń, pokuty, postu i modlitwy? Ileż musiałeś wystukać na swojej zużytej maszynie pism do „władców tego świata”, ile gabinetów odwiedzić, aż po ministerialne w Warszawie, w ilu się wystać kolejkach, ile negatywnych decyzji wysłuchać, a nawet wyzwisk pod swoim adresem, szczególnie wówczas, gdy za zorganizowanie pielgrzymki parafialnej na Jasną Górę, gdy chciano ją odciąć od świata, zostałeś nazwany przez urzędnika częstochowskiego „chuliganem”. /Sic!/ Ileż musiałeś się naprosić, a nawet uciec się nieraz do fortelu, aby zdobyć materiały budowlane nieosiągalne w PRL: kabel energetyczny czy miedzianą blachę. Nie zbudowałeś tego kościoła tylko z betonu, stali, cegieł, szkła, drewna, marmuru. Zbudowałeś go o wiele bardziej swoją wiarą, nadzieją i miłością – ową kapłańską miłością, która każe dobremu pasterzowi – na wzór Jezusa Chrystusa – przygotować owcom zagrodę i pastwisko. Są to biblijne symbole każdej parafialnej świątyni. I dlatego inaczej niż bank i hotel buduje się kościół. Tam wystarczy tylko ludzka umiejętność budowania, tu konieczna jest wiara, bez niej nie powstałby żaden obiekt sakralny, a jeśli by powstał nie mógłby się nazywać budowlą sakralną – nie miałby niejako duszy w sobie.

Nie tak jednak było w tym wypadku. Kościół św. Wojciecha, który Ciebie i całe Tysiąclecie tak drogo kosztował, bardzo szybko stał się duchowym centrum nowej Częstochowy, promieniując na całą dzielnicę, dając schronienie wielkim dziełom diecezjalnym: Duszpasterstwu Akademickiemu i Inteligencji, szczególnie niekochanym przez władze niezależnym spotkaniom patriotycznym i kulturalnym w latach osiemdziesiątych. Także Katolickie Radio „Fiat” znalazło tu swoje schronienie, a wywyższony do poziomu 53 metrów krzyż, zaczął przemawiać jeszcze bardziej.

Temu wszystkiemu towarzyszyło dynamiczne duszpasterstwo służące ewangelizacji i integracji ludzi z bardzo różnych środowisk. I przyszedł czas owocowania, Kościół Matka – parafia św. Wojciecha zaczęła rodzić z kolei swoje córki:  parafię pierworodną św. Jadwigi Królowej, potem św. Maksymiliana, św. Jana Kantego, Pierwszych Męczenników Polskich i wreszcie parafię NMP Częstochowskiej. Ileż trzeba było za każdym razem trudu, by po kolejnym podziale, integrować wspólnotę i kształtować ją niejako na nowo!

  1. Lecz Ty, Księże Józefie, nie skupiłeś się tylko na swojej wspólnocie parafialnej, chociaż kochasz ją najbardziej. Zawsze byłeś kapłanem szerokich horyzontów i otwartego serca. Jako entuzjasta sprawy Bożej i racji Kościoła podjąłeś posługę dziekana dekanatu Tysiąclecia oraz dziekana regionu częstochowskiego. Ileż delikatności okazywałeś księżom w czasie wizytacji parafii!. Pełniłeś również posługę duszpasterza częstochowskich rzemieślników, których integrowałeś wokół tradycyjnych wartości wiary ojców naszych. I jakby tego jeszcze było mało zdecydowałeś się stanąć na czele Komitetu ratującego katedrę i wznoszącego wieże katedralne. Dzisiaj jako były proboszcz katedralny mogę powiedzieć, że nie zdołałbym podjąć dzieła budowy wież, gdybyś Ty wcześniej tego wszystkiego w detalach nie przygotował. Gratias Tibi ago.
  2. Czy o tym wszystkim myślałeś – Kochany Księże Jubilacie – gdy wychodziłeś z katedry w dniu święceń kapłańskich, gdy szedłeś w nieznane? Nie mogłeś przecież wiedzieć, że to wszystko Cię spotka! Nie podejrzewałeś może, tak sobie teraz myślisz, że Chrystus poprowadzi Cię taką trudną, a zarazem taką piękną drogą. Ale nie znając szczegółów, jesteśmy pewni, że zgadzałeś się, co do istoty – służyć Chrystusowi, gdziekolwiek Cię On tylko postawi. I nie zawiodłeś się na Panu Jezusie! Na Nim się nikt nigdy nie zawiódł i nie zawiedzie! Najwyżej zawiedzie się na sobie, gdy będzie szukał własnej chwały.

I dlatego po 50 latach kapłaństwa czujesz się człowiekiem spełnionym, zrealizowanym, szczęśliwym, radosnym. Zresztą zawsze, nawet w chwilach największych trudności zachowywałeś radość, optymizm entuzjazm i potrafiłeś jeszcze innych podnosić na duchu, często powtarzając, nam dużo młodszym a słabnącym: „kolego głowa do góry!”.

Kochany Księże Prałacie – chyba nam wybaczysz, tę „niedyskrecję”, że chcieliśmy wraz z Tobą, we wspólnocie kapłańskiej oraz Twojej wspólnocie Tysiąclecia – zajrzeć w tajniki Twego kapłańskiego serca i poczytać trochę księgi Twojego życia. Ta lektura jest może przydługa, lecz dla nas ubogacająca. Są przecież tacy, którzy jej nie znają, a przez to nie doceniają. Ta lektura pomaga nam także czytać i naszą własną księgę życia, która opowiada zawsze o tym samym, chociaż przy pomocy innych faktów życiowych. A mówi ona zawsze o jednym, jak Bóg kocha człowieka we wszystkich okolicznościach jego życia, jak Chrystus nie odstępuje od człowieka nawet na moment, jak Duch Święty „wieje w nasze żagle”, byśmy przeszli przez tę ziemię dobrze czyniąc i trafili do Domu Ojca.

  1. Chcemy więc Panu Bogu dzisiaj wraz z Tobą podziękować za to, że był z Tobą i w Tobie, za to że Jego Syn Jezus Chrystus powołał Cię do swojego kapłaństwa i za to, że Duch Święty dał Ci tyle mocy i mądrości, że Boże dzieło powierzone Ci przez Kościół na każdym etapie Twojego życia, nie zmarniało, ale na naszych oczach i ku zadziwieniu nas wszystkich przyniosło obfity plon. „Biegliście tak wspaniale!” /Gal 5,7/ – powtarzamy pod Twoim adresem i całej wspólnoty Tysiąclecia – słowa drugiego czytania mszalnego. Gratulujemy Ci, Kochany Księże Jubilacie, bohaterski Kapłanie i Duszpasterzu, że przyłożywszy rękę do pługa – jak powie Chrystus w dzisiejszej Ewangelii /Łk 9,58/ – nie oglądałeś się wstecz i przez to tak bardzo przydałeś Mu się w pracy dla rozszerzenia Jego Królestwa w naszym Częstochowskim Kościele.

Niech więc Maryja – Matka Kapłanów, Tobie i „Tysiącleciu”, ten wspaniały bieg dla Chrystusa wynagrodzi matczynym wstawiennictwem. Niech św. Wojciech, w którego przemożne wstawiennictwo nigdy nie zwątpiłeś – uprosi Ci na dalsze długie lata życia i posługi kapłańskiej, świeżość ducha i radość z tego, czego Bóg przez Ciebie na naszych oczach dokonał. Przyjmij na koniec naszą wspólną dedykację jubileuszową:

 

Boży Robotniku

Szedłeś płacząc

Niosąc ziarno na zasiew

Obsiałeś tyle zagonów

Słowem Życia

Raz przyłożonej ręki od pługa

Nigdy nie oderwałeś

Wstecz nie patrzyłeś

Bo wciąż widziałeś

Tyle pracy przed sobą

Miłośniku ambony

Katechetycznej sali

Konfesjonału i Ołtarza

Budowałeś Kościół Pana

W sercach ludzkich

I pośród ich domostw

Dzisiaj utrudzony

lecz uradowany

Żałujesz czegoś?

Znamy Cię!

Odpowiesz:

Pragnę jeszcze więcej!