Drogi w Kazachstanie są tak różnorodne, jak cały kraj – kolejna opowieść misjonarza z Kostanaju

kaz bezkres

Długo musieliśmy czekać na kolejną relację ks. Sławomira Porębskiego, który pełni misję w dalekim Kazachstanie. Życie misjonarza, daleko od domu, często bywa jednak bardzo zajęte. W tym reportażu ks. Sławomir przybliży nam infrastrukturę drogową w Kazachstanie oraz opowie, jak ważny w pracy misjonarza w tej części świata jest samochód. Dowiemy się także m.in. dlaczego warto tam mieć zawsze zatankowane do pełna. Zapraszamy do lektury.

Wielkimi krokami w Kazachstanie idzie wiosna, co mnie niezmiernie cieszy. Temperatury zmieniają się jak w kalejdoskopie, w nocy z reguły jest bardzo mroźno, poniżej zera, w ciągu dnia około zera, czasem troszkę więcej. Ogólnie podsumowując: śnieg, który spadł w ciągu zimy teraz topnieje i jest systematycznie wywożony poza miasto, a na ulicach z reguły jest szaro, trochę ponuro i straszne błoto, spowodowane brakiem systemu odpływowego, który nie jest tutaj powszechny w miastach. Wszystko musi wyparować, wysuszyć, roztopić się, czasem przymarznąć na nowo, znów troszkę przyprószy śnieg i tak bardzo sprawdza się tutaj staropolskie przysłowie: „W marcu jak w garncu”. Tutaj jest to bardzo oczywiste – marzec to marzec. Dni są bardzo słoneczne, jak to w Kazachstanie. Ciągle jednak trzeba ogrzewać pomieszczenia, żeby nie zamarznąć.

W tym miejscu chciałbym poruszyć sprawę poruszania się po kazachstańskich drogach, gdyż jest to bardzo ciekawy temat, zwłaszcza dla tych, którzy siadają za „kółko”, bądź też na inne wszelakie sposoby poruszają się po drogach tego świata.
Zacznijmy od tego, że podstawowym narzędziem pracy dla każdego misjonarza jest samochód, zwłaszcza w Kazachstanie, gdzie trzeba się przemieszczać nieraz setki kilometrów podziwiając różnorodność przyrody Kazachstanu, zwłaszcza w stepie. Jednak, aby docierać do wiernych niezbędne jest dbanie o powierzony misjom sprzęt, w miarę systematyczne remonty i wymiana niektórych części. Wszystkie nasze samochody są przypisane do danej parafii, która jest zarejestrowana, jako organizacja o charakterze religijnym. Dlatego przy zmianie parafii przez księdza, pojazdy pozostają w misji. Trzeba korzystać z tych, które są bądź starać się organizować nowsze.
Należy także powiedzieć w tym miejscu, że bez pomocy organizacji takich jak: Miva Polska, Renovabis, Pomoc Kościołowi w Potrzebie, Pomoc Kościołowi na Wschodzie, Ad gentes i innych nie byłoby możliwości zakupić dobrych sprzętów do pracy misyjnej. Oczywiście organizacje te wspomagają misjonarzy w ich pracy, ale także przy zakupie środków lokomocji, czynią to przede wszystkim, dzięki ofiarności wiernych m.in. w Polsce, a także przy zaangażowaniu wielu osób w te dzieła, jak również i samych misjonarzy.

Na początku mojej misyjnej pracy w Kazachstanie, jeszcze w parafii „Caricy Mira” (Królowej Pokoju) dane mi było przemieszczać się starym, ale niezawodnym samochodem, tzw. ruską NIVĄ, koloru ciemno czerwonego (zdjęcie poniżej). Dla niewtajemniczonych Niva jest to „niezawodny” sprzęt typu łazik, przeznaczony dla dróg wiejskich, nieasfaltowych, w miarę prosty w obsłudze i co najważniejsze – można dojechać nim do wiernych. Nasza Niva miała jedną wadę – jadąc po wybojach i dziurach bardzo podskakiwała. Jest to twardy sprzęt, niemniej jednak trzeba uważać, żeby jechać bezpiecznie i nie ześlizgnąć się z tzw. grejderu, (nasypu drogi) lub też nie wylądować w śniegu w stepie, zwłaszcza zimą. Wiosną, gdy są roztopy ciężko się jeździ po błotnistych drogach na wioskach.
Drugim sprzętem, którym się przemieszczałem, był stary Wolkswagen Passat, sprowadzony przez jednego z poprzedników z Niemiec. Wysłużony, często na warsztacie, zazwyczaj służył latem, kiedy jeździło się po stepowych drogach. Później, kiedy dzięki ofiarodawcom zakupiono nowy pojazd – Nivę Chevrolet, sprzedaliśmy go, bo szczerze powiedziawszy nie pasował na nasze wiejskie drogi i zbyt często się psuł. Co to za pożytek dla misjonarza, jeśli samochód w warsztacie, a do wioski nie ma czym jechać? Zdarzają się placówki misyjne, gdzie jest kilka pojazdów, ale są już tak wysłużone, że jak jest potrzeba gdzieś daleko jechać, to jest pytanie: „Który wytrzyma?” Dlatego tak ważne jest dbanie o narzędzie pracy i w miarę możliwości pozyskiwanie środków na nowe, które będą służyć misjom.

kaz niva na drodze

Ciekawą rzeczą jest również fakt posiadania przez kierowcę tzw. „putinowego listu” – jest to pozwolenie na prowadzenie samochodu należącego do organizacji, w tym przypadku do parafii. Bez tego dokumentu lepiej nie siadać za kierownicę pojazdu należącego do organizacji. Generalnie jeździmy na tzw. „międzynarodowym prawie jazdy”, większość misjonarzy takowe posiada. Każdy może otrzymać takie w Polsce, okazując polskie prawo jazdy. Można też jeździć na polskim „prawku”. Tablice rejestracyjne pojazdów organizacji trochę się różnią od innych tablic, normalnych użytkowników dróg.


Dodatkową rzeczą jest również obecność na drogach miejscowej drogówki, których jest bardzo dużo i na każdym kroku. Wszelkie naruszenia przepisów są wychwytywane. Fotoradarów nie ma tak dużo, jak w Polsce, ale gdy już są to wszystkie naładowane. Każdy wie, że jeśli jest fotoradar, to on na pewno działa, jeśli przekroczy się prędkość to przyjdzie prędzej czy później zdjęcie do użytkownika pojazdu.


Jazda po zatłoczonych miejskich drogach wymaga czasem od kierowcy dużych umiejętności, ciągłego skupienia, rozglądania się wokół, bo czasami może być niebezpiecznie, z różnych powodów. Dotyczy to również pieszych, którzy często, wręcz nagminnie przechodzą w nieoznakowanych i niedozwolonych miejscach, co jest bardzo niebezpieczne dla użytkowników dróg. Tak jak częste przebieganie pieszych przez jezdnię lub stawanie na środkowej linii jezdni i czekanie, aż samochody przejadą, aby przejść na drugą stronę.

Obecnie w mojej parafii posiadam dwa samochody: „staruszka” Golfa z lat 90-tych (którym chcę od wiosny wyruszyć w teren, gdzie mamy dużo wiosek do ewangelizacji) i nowego, ponad rocznego Polo, który zakupili moi poprzednicy – ks. Grzegorz, który rozpoczął organizować to przedsięwzięcie, a ks. Wojciech, obecnie pracujący na Kubie, sfinalizował zakup. W trakcie przekazywania parafii, gdy Wojtek wyjeżdżał z Kazachstanu bardzo się cieszył, że może mi przekazać ten samochód. Nasza radość była krótka, bowiem w drugim dniu mojego pobytu, gdy przyjechałem na nową parafię jadąc samochodem po mieście i zatrzymując się przed przejściem dla pieszych, zostaliśmy najechani od tyłu przez jednego młodego człowieka, który wjechał w tylni bagażnik naszego samochodu. Na całe szczęście nikomu nic się nie stało, po załatwieniu formalności i wypłaceniu odszkodowania zakupiliśmy nowe części i wymieniliśmy tylni zderzak, bagażnik i tylne lampy. Więc znów samochód jest jak nowy. Przede wszystkim jest to samochód, który jest pożyteczny do jazdy na dobre, dalekie trasy i do jazdy po mieście. Właściwie nie nadawałby się w mojej poprzedniej parafii, gdzie nie mieliśmy dróg asfaltowych, a do najdalszej wioski było około 90 km. Wiosek, w których mieliśmy kaplice modlitewne i domy, w sumie mieliśmy osiem, do każdej staraliśmy się jeździć minimum co dwa tygodnie.

2 kaz

Tutaj natomiast gdzie teraz jestem, obok parafii głównej w Kostanaju, gdzie mieszkam mam jeszcze drugą parafię w Rudnym, do której każdej niedzieli jadę sprawować Mszę św. o godz. 15.00. Droga dobra, dwupasmowa trasa, odległość 50 km, właściwie z jednego miasta jadę z siostrami do drugiego. Po drodze nie ma terenu zabudowanego, jest tylko step więc można jechać szybciej.

Rozległym tematemjest stan nawierzchni dróg. Tak jak różnorodny jest Kazachstan, tak samo wygląda tu stan dróg. Poczynając od autostrad czteropasmowych, których raczej w Polsce nie można zobaczyć, a skończywszy na jeździe po dziurawych drogach, gdzie trzeba bardzo uważać, aby dosłownie nie zgubić koła. W wioskach zazwyczaj nie ma asfaltowych dróg, a latem jeździ się po stepie, prosto mówiąc po polu. Pomimo gorąca, trzeba uważać, zamykać okna w samochodzie, gdyż w stepie się bardzo kurzy.

niva w polu

Ceny paliw na Wschodzie są stosunkowo niskie w porównaniu z cenami paliwa w Polsce. W stosunku do miejscowych zarobków, nie jest aż tak tanio. Niemniej jednak przy tutejszych odległościach i dalekich wyjazdach, po ogrzewaniu pomieszczeń, benzyna jest drugim wydatkiem, bez którego nie sposób żyć i służyć na misjach. Dodatkowo pobierany jest tutaj podatek tzw. „na transport”, którego nie wlicza się do ceny benzyny, jak np. w Polsce. Generalnie większość samochodów misyjnych jeździ na benzynie, ze względu na temperatury w zimie, gdzie bywają takie zimy, gdy w niektórych parafiach temperatura spada poniżej -40 stopni Celsjusza. Misjonarze, zwłaszcza na wioskach starają się, żeby zawsze tankować paliwo do pełna, a jest to spowodowane kilkoma okolicznościami. Po pierwsze, czasem do najbliższej „zaprawki”, czyli stacji paliw jest kilkanaście bądź kilkadziesiąt kilometrów (my mieliśmy ok. 30 km), po drugie zimą gdy jest się w zaspie, tak szybko nie zamarznie się przy włączonym samochodzie i tak szybko nie opustoszeje bak, i wreszcie po trzecie latem jadąc po stepie i nawet doskonale znając drogę, można ją czasem pomylić, co grozi nadłożeniem czasem kilkunastu czy kilkudziesięciu kilometrów. Z niepełnym bakiem czasem mogłoby grozić wracaniem pieszo do parafii. Czasem trzeba wybrać inną drogę, więc kilometrów jest więcej. W miarę pełny bak paliwa jest wtedy wskazany.

Obecnie „moje” misyjne samochody wyposażone są w opony z kolcami, większość samochodów w naszym mieście takowe opony zimowe posiada. Bardzo to ułatwia prowadzenie samochodu zwłaszcza na oblodzonej nawierzchni drogi. Hamowanie jest w miarę bezpieczne, jednak trzeba jeździć bardzo ostrożnie zimą.


Dodatkową różnicą jest używanie świateł, których w Polsce używa się przez cały rok. W Kazachstanie tylko poza terenem zabudowanym i w nocy. Po mieście można jeździć bez świateł. Niezbędnym elementem w bagażniku, zwłaszcza zimą jest łopata. Zimą służy do odśnieżania, jeśliby w drodze zasypał nas śnieg lub gdy wjechało się w zaspę. Latem natomiast trzeba pamiętać, że można ugrzęznąć w błocie lub się zakopać, zwłaszcza na wioskach. Obok łopaty trzeba mieć linkę do holowania, a także przewody, jeśliby zimą przyszłoby odpalać samochód korzystając z pomocy innych ludzi.

3 kaz fura

Ciekawą rzeczą jest to, że jadąc w stepie zimą, gdy potrzebna jest pomoc, np. trzeba wyciągnąć samochód z zaspy lub odkopać, nikt nie zostawi drugiego bez pomocy. Groziłoby to zamarznięciem, dlatego ludzie tutaj sobie nawzajem w tym względzie pomagają. Jeśli zimą są burany, czyli śnieżyce, lepiej wtedy z domu nie wychodzić, bo wieje, tak że chce głowę urwać. Policja nie wypuszcza wtedy samochodów z miast. Trasy wylotowe są zamykane, aż do ustania buranu i odśnieżenia dróg. Jest to bardzo logiczne, bowiem rzadko, ale się zdarza, że kogoś zaskoczy buran na trasie i wtedy taki człowiek zamarza w swoim samochodzie, nie mogąc wyjechać z takiej śnieżycy. Czasem zdarzały się takie tragedie.


Obok wyżej wymienionych rzeczy, obowiązkowo w samochodzie misjonarz nie powinien zapomnieć o różańcu i brewiarzu. Tradycją na długich trasach jest wspólne odmawianie Różańca i Koronki do Bożego Miłosierdzia, gdy np. jedziemy z Siostrami na Mszę św., czy gdy odwiedzam chorych w pierwszy piątek i sobotę miesiąca. Ciekawostka: w każdą pierwszą sobotę miesiąca odwiedzam z Komunią Św. babuszkę Rozalię mieszkającą w okolicznej wiosce, do której mam ponad 50 km. Zawsze chorzy wyczekują kiedy przyjedzie ksiądz do nich z Panem Jezusem w Komunii Świętej.

Była już łopata, przewody, linka holownicza, różaniec, brewiarz, więc nie może zabraknąć jeszcze dwóch podstawowych rzeczy w samochodzie misjonarza: butelki wody mineralnej – zwłaszcza na dalekich trasach i oczywiście papieru toaletowego. Może to troszkę śmieszne, ale takie jest tu życie.

1 kaz

Na zakończenie warto wspomnieć o kolejnym środku lokomocji, którym się przemieszczamy, jakim jest tutejsza kolej. Już nie dziwi jazda pociągiem nawet kilkanaście godzin, gdzie można wiele ciekawych rzeczy zaobserwować, ale to już temat na kolejny rozdział opowieści misyjnych.

z misyjnych szlaków pozdrawia ks. Sławomir Porębski
Kostanaj, 17 marca 2014r.

/Mariusz Rajek