Iwona Chołuj – aktorka i wokalistka

DSC_2987web-640x426

Na stronie częstochowskiego Teatru im. Adama Mickiewicza (www.teatr-mickiewicza.pl), z którym aktorka związana jest od 1996 roku, przeczytać można między innymi, że Iwona Chołuj jest absolwentką Państwowego Policealnego Studium Wokalno-Aktorskiego im. Danuty Baduszkowej w Gdyni. Jest aktorką i wokalistką. Współpracuje z warszawskim Teatrami: Syrena i Projekt Warszawa. Występując w teatrze za śpiewaniem tęskni chyba najbardziej, realizując wiele wokalnych projektów także poza macierzystą sceną. Z aktorką rozmawiała Aleksandra Mieczyńska.

Od roku 1996 związana jesteś z częstochowskim teatrem. Początki są dobrze znane, przede wszystkim tobie, ale przypomnij, jak to się w ogóle stało, że trafiłaś do Częstochowy?
– Od której części tej historii zacząć?
Proponuję od końca.
– Dobrze, zacznę od końca, bo początek byłby najtrudniejszy i najdłuższy. Byłam jeszcze w szkole na czwartym roku i wysłano nas do Radomia, żebyśmy zagrali w musicalu…ale nie wiem dlaczego zaczęłam od tego Radomia…
Rozumiem, że wszystkie drogi prowadzą przez Radom do Częstochowy.
– Chyba tak, ponieważ z tego, co wiem, co drugi aktor w naszym teatrze przez chwilę coś robił w Radomiu, chyba dlatego to powiedziałam. W każdym razie kończąc opowieść o Radomiu – mnie się nie za bardzo, z wielu powodów, podobało realizowane tam przedsięwzięcie.
Nie czułaś się tam dobrze?
– Nie. Ani w mieście, ani w teatrze muzycznym. Ciągnęło mnie do dramatu. I dostałam wiadomość od jednej z agentek, że jest robiony serial „Boża podszewka” Izabeli Cywińskiej, i że nie jest to rola, ale tak się spodobała moja twarz, że chcą, żebym przyjechała, a na planie filmowym mogę spotkać wiele znakomitości, wielu aktorów…
Będą okazje do rozmów.
– Nie wiedziałam, co to znaczy. Teraz wiadomo, co to są okazje, ale wtedy, to było w ubiegłym stuleciu (śmiech), nie wiedziałam, ale pojechałam. Wszystko działo się szybko, nie wiem czy tam coś zagrałam, czy nie, w każdym razie była tam pewna aktorka, która zapytała mnie czemu kończąc szkołę nie mam jeszcze załatwionej pracy? Na to ja zapytałam, jak się taką pracę załatwia? Ona mówi, żebym się rozejrzała, było tam wielu reżyserów, dyrektorów, wystarczyło podejść do kogoś. Był tam Henryk Talar, wówczas dyrektor teatru w Częstochowie. I ona mnie, mentalnie, do Henryka Talara skierowała. I tak to się zaczęło. Zaczęłam grać w Częstochowie.
Zadowolona chyba jesteś z wyboru, grasz tu do dziś.
– Jestem nawet bardzo zadowolona, z czego do końca nie zdawałam sobie sprawy. Zespół i miejsce, jakim jest sam teatr, jest moim drugim domem, ale chyba nie tylko moim, bo lubimy się spotykać po pracy, wyjeżdżać razem, wszystko z umiarem oczywiście, bez przesady, ale znamy się dobrze, wiemy jakie kto ma wady i zalety.
Poza aktorskimi lubisz wyzwania muzyczne. Pamiętam cię w jednej z ról, w której nie śpiewałaś wprawdzie, ale wiele tam było muzycznych akcentów. Myślę o „Wariacjach bernhardowskich”.
– To był trudny spektakl. Za każdym razem był inny.
Jak to w teatrze bywa. Na czym dokładnie polegała jego trudność?
– Chodziło o to, że to był spektakl oparty może na trzech czy czterech zdaniach, które trzeba było w kółko powtarzać, za każdym razem inaczej. Pamiętam, że Adam Hutyra miał taki fragment, w którym mówił: cofam się, cofam się… Miał chyba siedem kartek tego tekstu. Ja mia- łam bardziej złożone zdania, których w tej chwili nie pamiętam, ale to było wyzwanie aktorskie. Żeby to było atrakcyjne i dla widza i dla grających, trzeba to było powiedzieć na tysiąc i jeden sposobów, żeby było atrakcyjne dla ucha. Jak to mówił reżyser, Gabryś Gietzky, żebyśmy traktowali to bardziej jako koncert. Stąd też kolega Robert Rutkowski dyrygował całością. Jeszcze tylko wrócę do tematu teatru muzycznego. Ja wtedy, po szkole, nie chciałam być w teatrze muzycznym, a teraz bardzo tęsknię. Pewnie nie dałabym rady być na etacie, to jest zupełnie inna praca, ale zagrałabym sobie w musicalu, w czymś monumentalnym, z orkiestrą, baletem, zmianą dekoracji, kostiumów….
Może się marzenie spełni. A czy lubisz inne, pozateatralne obszary sztuki? Film? Książki? Muzea?
– Tak, bardzo lubię. Telewizora nie mam, więc telewizji nie oglądam. Książek czytam dużo, ale takimi zrywami. W tym momencie czytam cztery naraz. W każdym miejscu mieszkania mam jedną i czytam w zależności od tego, gdzie jestem.
A gdybyś miała zamek z dwudziestoma kilkoma komnatami, to też w każdej byłaby inna książka? Czytałabyś dwadzieścia pięć książek na przykład?
– (śmiech) Możliwe, żeby tak było. Chyba, że jedna tak by mnie zauroczyła, że częściej przychodziłabym do tej jednej komnaty (śmiech).
Marzysz o swoim zamku?
– Nie, bo kto by to sprzątał? Chociaż znajomi mówią, że jak ktoś ma dom z komnatami, to stać go na wynajęcie kogoś do sprzątania…
Sprzątanie może zostawmy, to trudny temat. Wróćmy do teatru, do tego, co robisz dziś, w trwającym sezonie teatralnym w roku 2015…
– A kiedy będzie ten rok? (śmiech)
To jeszcze dla Ciebie się nie zaczął? No cóż, to teraz znalazłyśmy się w zupełnie innej czasoprzestrzeni….
– Ja sobie tak czas zapętlam, żeby dla mnie było dobrze.
Czyli jesteśmy w miejscu, gdzie jest dobrze. W czym można cię będzie zobaczyć w najbliższym czasie?
– Zacznę od rzeczy śpiewanych. 14 lutego w Teatrze Tańca u Włodka Kucy gramy spektakl „Kochankowie dnia, czyli historia jednej znajomości”, tam śpiewam z Marianem Florkiem piosenki francuskie ze wspaniałym zespołem i wspaniały zespół taneczny tańczy – młodszy i młodszy lekko plus (śmiech). Cudownie tańczą, a my staramy się nadążyć ze śpiewaniem, oni szybko tańczą, a to są trudne piosenki …
Takie ćwiczenie…
– dykcyjne, tak, ale bardzo to lubimy. Później zaraz pakujemy się z Andrzejkiem Młodkowskim, który też tam gra jako pianista i jedziemy do Białego Borku zagrać piosenki o miłości. Jeśli chodzi o spektakle teatralne, to zacznę od dzieci. Gram w „Gałganiarzu i Patyczku”. Tak się złożyło, że nasza koleżanka, Tereska Dzielska, z rodzinnych powodów przez jakiś czas nie gra, ale zostawiła bardzo dużo ról, które nie mogły pozostać bez zastępstwa. Ja otrzymałam dwie. Martę w „Tajemniczym ogrodzie”, którą już bardzo polubiłam, wspaniała rola lekko zwariowanej służącej. I weszłam za Tereskę do spektaklu, który nie miał jeszcze premiery, ale miał już swoje czytanie, to „Życie – trzy wersje” Yasminy Rezy w reżyserii Piotra Machalicy. To była rola Teresy. Ja już ją polubiłam. I muszę powiedzieć, że pierwsze czytanie z publicznością w Carpe Diem bardzo się publiczności podobało. Zobaczymy, jak będzie ze spektaklem. Byliśmy zaskoczeni tym, w jakich miejscach są reakcje różne, nie tylko śmiech, ale też oburzenie, jakieś prychnięcia…
Wyszedł ktoś?
– (śmiech) Tego nie wiem, miałam światło w oczy (śmiech), ale odbiór był dobry.
Premiera w lutym.
– Tak. I premiera kwietniowa „Trenera życia” z Wojtkiem Malajkatem. Można mnie oglądać też w „Hemarze w chmurach”. Chciałabym, żeby powrócił jakiś czas nie grany spektakl „Do dna”. Nie wiem czemu nie jest grany. I „Być jak Kazimierz Deyna”…
A jakie masz marzenia?
– Życzę sobie i kolegom tasiemcowego serialu, jak „The Killing” na przykład…
Dziejącego się w Częstochowie?
– Niech się dzieje w Częstochowie, niech się dzieje, gdzie chce. I żebym miała w nim rolę, drugoplanową nawet, żeby sprawiała mi przyjemność i żebym mogła spłacić kredyt we frankach, który mam (śmiech).
Rozmawiamy o marzeniach czy o pieniądzach?
– To na jedno wychodzi. Ten serial dobrze by mi zrobił z wielu powodów.
Może to jest pomysł na pokazanie ciemnych zaułków Częstochowy na przykład.
– Na pewno więcej by się działo niż u księdza Mateusza w małym miasteczku, tam morderstwo za morderstwem jest, a tu, w świętym mieście, to cuda się powinny dziać. Taki serial o cudach.