Rodzina do skopiowania – Marzena Lamch-Łoniewska i Adam Łoniewski

loniewscy

Marzena jesteście taką Rodziną,w której mówi się o swoich odczuciach, ale chyba nie tylko, chciałoby się do was wprowadzić i zo- stać. Jak wam się udaje taką atmosferę stwo- rzyć i utrzymać, tak pięknie razem żyć?

– Bardzo Ci dziękuję za te słowa. Ja na pew- no nie należę do takich osób, które by chciały wejść i zostać w nim na zawsze, bo czasami chce się uciekać, ale chyba nie ma ludzi, któ- rzy nie chcieliby spędzić chwili samotnie. Natomiast faktycznie nasz dom jest domem otwartym i bardzo często mamy w domu gości. Mamy warsztatowiczów i przyjaciół, którzy nas odwiedzają. Chcemy się naszym domem dzielić, bo jeżeli nie ma gości, nie ma ludzi oprócz domowników, to jest nam smutno i pusto.

 Czy są takie momenty, kiedy rzeczywiście nie ma gości?

– Bywają. Teraz szczycę się tym, że już udało mi się zrobić świąteczne porządki, bo akurat tak się szczęśliwie złożyło. Co roku jest tak, że do domu wpadamy tuż przed świętami, przyjeżdżamy dopiero dzień przed Wigilią i wszystko jest na hura. My nie przywiązujemy wagi aż tak bardzo do umytych okien, do tego, żeby było wszędzie wypucowane. Oczywiście, że jest przytulnie, jak się to zrobi, ale staramy się nie być zakładnikiem porządków.

Słusznie, ja tej wersji będę się trzymać. Nie są ważne te zewnętrzne rzeczy, np. porządki. A co jest ważne?

– Mnóstwo rzeczy jest ważnych, czasami za- uważam je u siebie. Jak człowiek chce pilno- wać tego, co jest ważne, to czasami zapomina o rzeczach jeszcze ważniejszych. O atmosfe- rze, w jakiej się przygotowuje to wszystko, o tym, żeby się nie stresować. Opowiem aneg- dotę. To było dwa lata temu. Z Adasiem przy- gotowujemy Wigilię, wszyscy u nas na wsi już mieli uroczystą kolację o 15.00, a jest 19.00 czy 20.00. My około 21.00 mamy zasiadać do stołu. Gdzieś około 19.00 pytam Adasia: czy mamy rybę? A kupiłaś ją ? NIE (śmiech). Wpa- dam do sąsiadki i dostaję kawałek ryby, która jej została ze stołu wigilijnego – podarowała ją nam. Moi bliscy, jak usłyszeli tą opowieść, powiedzieli, że to nie jest śmieszne, to jest tragiczne. Ale ja to opowiadam jako anegdotę właśnie dlatego, że umiem się z tego śmiać, bo ważniejsze jest spotkanie z rodziną a nie ryba. Ważne jest, żeby razem usiąść przy stole z bli- skimi, podzielić się opłatkiem. Ważna jest at- mosfera przygotowania. Często się przyłapuję na tym, że denerwuję się na rzeczy mało istot- ne, np. jak wcześniej wspomniałam o porząd- ku: jeśli on pomaga, to dobrze, a jeśli przeszka- dza, to lepiej go nie robić, bo ważniejszy jest człowiek. Jest tak mało czasu w ciągu roku na spotkanie z bliskimi. Tradycja jest cudowna, ale jak stajemy się jej niewolnikami, to ogra- nicza naszą wolność. Idea świąt sprowadza się do spotkania, przeproszenia, przytulenia, porozmawiania, bycia po prostu razem.

 Czasami takie wyjście do sąsiada może być pretekstem do tego, żeby zastukać do kogoś z kim nie rozmawialiśmy kilka lat, ale ja nie mówię o Tobie.

– Muszę powiedzieć, że my nie mamy z tym problemu, że się nie odzywamy, natomiast co roku Adaś przebiera się za Świętego Mikoła- ja, dzieci są pomocnikami Świętego Mikołaja. Chodzą po naszej ulicy w naszej wsi z kolęda- mi. Anielka śpiewa, chłopcy tańczą (śmiech) i znoszą do domu dużo słodyczy.

Ale ryby nie przyniosą? (śmiech)

 – W tym roku zastanawialiśmy się, czy nie poprosić zamiast czekolady o ryby i groch z kapustą.

 Teraz porozmawiamy z twoim mężem. Ada- mie, powiedz, co robisz, kiedy twoja żona wpada w panikę? Jaki masz sposób, aby ją rozweselić, rozluźnić, sprawić, aby się nie martwiła?

– Na takie stany nie ma dobrych sposobów, ona wpada w panikę w uzasadnionych sytu- acjach, ale najważniejsze, że obydwoje naraz nie panikujemy.

 A zdarza wam się razem panikować?

– Są takie sytuacje. Prowadzimy bardzo ner- wowy i stresujący tryb życia, ale muszę przy- znać, że teraz zdarza nam się to coraz rzadziej.

 Powiedz, Adamie, o tym twoim wędrowaniu mikołajowym razem z dziećmi. Masz jakiś dyżurny strój? O brzuszek chciałam zapytać – czy musi być sztuczny?

– Teraz tak bo schudłem dużo, ale bywały lata kiedy wszyscy myśleli, że to był sztuczny a to był mój.

 Zdarzyło Ci się kiedyś utknąć w kominie?

 – W kominie nie, ale zdarzało nam się mieć przeróżne przygody, od ucieczek przed psa- mi, po błądzenie na podwórkach swoich są- siadów. Moje dzieci są elfami i między nimi bardzo często dochodzi do różnych spięć, buntu, przepychanek, kłótni, kto więcej do- stał czekolady. Jest to przepiękna tradycja, którą wprowadziliśmy, traktując Wigilię i Boże Narodzenie jako lekcję miłości, gdzie znajdujemy czas na to, aby wspólnie zjeść w spokoju, gdzie uczymy się obdarowywać, mó- wić do siebie z miłością, dobrze sobie życzyć. Bo ten taki czas, który poświęcamy naszym sąsiadom, wejść żeby się przywitać dobrze im życzyć. Nie znajdujemy na to czasu w ciągu roku. Jest to taka rzecz, która buduje lokalne więzi, które są bardzo ważne i później owocu- ją przez cały rok. Teraz jesteśmy już w domu. Staramy się dwa razy do roku robić szynki, które teraz właśnie się robią. Czekamy na Na- rodzenie Pana.

To ja przyjeżdżam (śmiech).

 – Zapraszamy.

Rozmawiała Aleksandra Mieczyńska